28 kwietnia 2014

Japonia | Osaka i pierwszy dzień w Tokio

   Przyznam, że dopiero co wróciłam z Japonii, a ciągle myślę o tym, aby spakować plecak i ponownie tam wrócić... Zacznę od tego, że cały wyjazd stanął pod znakiem zapytania, kiedy okazało się, że P. nie będzie mógł jechać, bo dokładnie w tym terminie wypadł mu projekt, którego nie mógł przełożyć. (bilety kupiliśmy w promocji w zeszłym roku)  Po naradzie rodzinnej, zadecydowaliśmy, że pojadę sama na rekonesans, a razem, na dłużej, pojedziemy jak tylko będziemy mogli.
Nastawiłam się na samotny wyjazd (zawsze opcja samotnego podróżowania wydawała mi się taka romantyczna), kiedy tydzień przed wylotem, rzuciłam Kasi, czy może chciałaby pojechać ze mną, stwierdziła, że czemu by nie. :) I tak o to, obydwie wylądowałyśmy w Kraju Kwitnącej Wiśni.  Ja wylatywałam do Osaki, a Kasia dwa dni później do Tokio.

   Cały wyjazd faktycznie można traktować jako rekonesans, bo dwa tygodnie to zdecydowanie za mało... Japonię ma się ochotę chłonąć, długo i powoli.
Na temat Japonii słyszałam i czytałam różne opinie. Jednych rozczarowała, innych uwiodła. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy.

"Jeśli chce się wyjechać "jak najdalej od wszystkiego", Japonia oferuje "gaijinowi" niezwykłą mieszankę fizycznego bezpieczeństwa z przyprawiającym o dreszcz poczuciem, że znalazło się na jakiejś innej planecie, jest dobrym wyborem. Lunatyczna topografia tokijskich zaułków i semiotyczny gąszcz nieznanych znaków! " - Joanna Bator, "Japoński Wachlarz"

   Niestety nie mam daru przelewania myśli na papier, zawsze było to moim dużym problemem, kiedy chciałam opisać co przeżyłam, co widziałam. Tym razem jest tak samo, bo tak wiele mam w sobie emocji związanych z Japonią, których nie potrafię wyrazić słowami. Mam nadzieję, że choć trochę zdjęcia przybliżą Wam ten wspaniały kraj, mimo, że będą to typowo "turystyczne" strzały. Bo aby oddać na zdjęciach ducha Japonii, zdecydowanie potrzebny jest do tego dłuższy pobyt.


   Dwa dni w Osace praktycznie przespałam. Jet lag, nieprzespane noce i długi lot dały o sobie znać. Poszłam tylko zwiedzić okolicę hotelu i pojechałam do Zamku, gdzie natrafiłam na zlot fanek pewnego zespołu, niestety pojęcia nie mam jakiego. Wszystkie wyglądały jak lolitki/uczennice i z przerażeniem obserwowałam jak wysokie koturny lub obcasy skutecznie uniemożliwiały im chodzenie (z moich dalszych obserwacji: większość japonek chodzi w za dużych butach, a co za tym idzie, ich chód polega na ciągnięciu butów po podłożu...)













   Do Tokio pojechałam nocnym autobusem, gdzie rano miałam się spotkać z Kasią.  (nocne autobusy to świetna opcja na przemieszczanie się, przy okazji można zaoszczędzić na noclegu) Ciągle mam przed oczami pierwszy widok jaki zobaczyłam nad ranem, odsłaniając zasłonkę w autobusie: rzeczka, mostek, za rzeczką szpaler kwitnących wiśni, w tle strzeliste wieżowce, a mostkiem gęsiego maszerują mężczyźni w ciemnych garniturach, trzymający w dłoni teczki. Jestem w Tokio!
   Umówiłyśmy się z Kasią na Tokyo Station i ruszyłyśmy na poszukiwanie naszego hostelu. Dodam tylko, że łatwo nie poszło. Nie dość, że zabłądziłyśmy, to jeszcze przemiły staruszek bardzo chciał nam pomóc, tylko za bardzo nie wiedział jak... Po 15 minutach stania, uginania się pod ciężarem plecaków i słuchania rozmyślań dziadka o adresie, podziękowałyśmy mu serdecznie i ruszyłyśmy dalej, a ja do dzisiaj mam wyrzuty sumienia... Mam nadzieję, że nie popełniłyśmy jakiegoś faux pas, bo choć przed wyjazdem naczytałam się co wypada, a co nie wypada w Japonii, to chcąc nie chcąc, pewnie zaliczyłyśmy nie jedną wtopę w tym temacie. Wyznaję zasadę, że jeśli jadę do danego kraju, to ja staram się dopasować do panujących tam obyczajów, a nie odwrotnie. Szczególnie w Japonii, te różnice są duże, a Japończycy to wrażliwy na tym punkcie naród.  W hostelu zrzuciłyśmy plecaki i ruszyłyśmy przed siebie. Tak o to trafiłyśmy na Chidorigafuchi Moat Path gdzie naszym oczom ukazał się wspaniały widok słynnych kwitnących wiśni w pełnej krasie. Bajka!
















Dodam tylko, że oprócz nas były tam miliony turystów... ;)





Obowiązkowo przed wejściem na jakąkolwiek matę trzeba ściągnąć buty.